Ludzie gór – w Szczytowej Formie

Wywiad: © Wiktor Potok

Fot. © Tomasz Habdas

Ludzie gór

W Szczytowej Formie

Fot. © Tomasz Habdas

Witajcie!

Z tej strony Tomek Habdas. Większość z was kojarzy mnie zapewne z mediów społecznościowych. To tam stworzyłem projekt W Szczytowej Formie, chcąc podzielić się ze światem swoją pasją do gór lub też kogoś nią zarazić. Ale jak to się wszystko zaczęło? Moja miłość do gór zrodziła się w dzieciństwie, gdy jako mały chłopiec wraz z tatą zdobywaliśmy szczyty w Beskidzie Żywieckim. (…) Teraz odkryłem piękno wszystkich gór, niezależnie czy są to Beskidy, Tatry czy Alpy. Każde kocham tak samo. Mimo iż na co dzień mieszkam w Warszawie, staram się być w nich jak najczęściej.

W zeszłym roku udało mi się przejść Główny Szlak Beskidzki. Wraz z magazynem Odkryj Beskid Sądecki chcę W zeszłym roku udało mi się przejść Główny Szlak Beskidzki. Wraz z magazynem Odkryj Beskid Sądecki chcę wam

przedstawić w kolejnym wydaniu jak wyglądały przygotowania. GSB zajęło mi 20 dni i chociaż to ponad 500 km w nogach, okres ten wspominam bardzo dobrze. Doświadczenie i wiedza którą nabyłem, chciałbym przekazać innym. A więc zapraszam!

Tomasz Habdas

Ekonomista, promotor turystyki górskiej,

właściciel firmy Liczby na Talerzu,

doradca indywidualny

Wiktor Potok: Tomek, skąd w ogóle pomysł na Główny Szlak Beskidzki?

Tomasz Habdas: Myślałem nad tym już od dłuższego czasu, pierwsza myśl pojawiła się, gdy kończyłem studia, jednak wtedy byłem na takim etapie, że nie chciałem tego robić sam. Próbowałem namówić znajomego, lecz szkoda mu było poświęcać 20 dni urlopu na polskie góry, szczególnie na Beskidy. Uznał, że skoro jest lato, najlepiej będzie wyjechać gdzieś za granicę. A ja z braku towarzystwa zaniechałem tego pomysłu. Dopiero jakoś dwa lata temu, będąc wiosną w Beskidzie Śląskim, gdy schodziłem z Błatniej w stronę Bielska, pomyślałem sobie, że skoro i tak chodzę sam po górach, to może by tak w końcu zrobić to GSB. To był czas, kiedy byłem w stanie spokojnie wygospodarować te 3 tygodnie urlopu, a przy okazji odbyć świetną przygodę. I tak po półtora roku udało mi się wyruszyć na szlak, a jednocześnie przeprowadzić równolegle akcje charytatywną. Nie był to więc spontaniczny pomysł, „chodził on” za mną już od dłuższego czasu.

Przeszedłeś Główny Szlak Beskidzki latem. Nie zastanawiałeś się nad tym przejściem porą wiosenną lub jesienną? Ostatnio mamy upalne lata, nie obawiałeś się, że nie dasz rady?

Oczywiście, wstępnie planowałem że wyruszę na GSB na początku maja, jednak wtedy najpierw wyjechałem

do Maroka, później na Islandię, także automatycznie beskidzką wyprawę musiałem przesunąć na inny okres. Ostatecznie zaplanowałem start na sierpień 2019 roku. I, szczerze mówiąc, nie przejmowałem się zbytnio wysokimi temperaturami. Bardziej zajmowało mnie wygospodarowanie tych trzech tygodni.

No właśnie. Jak udało Ci się zaplanować każdy dzień?

Udało mi się pokonać GSB w trzy tygodnie, choć pierwotnie zakładałem, że będę potrzebować około 28 dni. Pamiętam, że w trakcie planowania trasy nad mapami i przewodnikami zacząłem rozpisywać te wszystkie dni. Wtedy faktycznie wyszło 25, z tym że planowałem co 3-4 dni przerwę, by w te dni odpocząć lub zrobić zakupy w mieście. W rzeczywistości okazało się, że dłuższy odpoczynek nie jest mi w ogóle potrzebny. Ostatecznie ponad 500 km przeszedłem w 20 dni i powiem Ci, że mógłbym to zrobić jeszcze szybciej, lecz podczas jednego dnia byłem zmuszony przeczekać fatalną pogodę. Początkowo planowałem też, że w niektóre dni będę iść po 15 km, ale i tutaj okazało się, że całkiem dobrze się idzie te 25 km i w zasadzie nie miałem z tym problemu.

Fot. © Tomasz Habdas

A co z kontuzjami? Nie bałeś się że jakaś może przekreślić dalszą wędrówkę, w końcu 25 km dziennie to nie tak mało.

Gdzieś z tyłu głowy odczuwałem lekki strach, ale nie ukrywajmy, GSB to nie jest szlak w totalnej dziczy i w niedalekiej odległości znajdują się zabudowania i wioski, a prawie w każdym miejscu na szlaku mamy zasięg. Gdyby więc coś mi się stało, zadzwoniłbym po pomoc. Ponadto w okresie wakacyjnym dużo osób przemierza góry wzdłuż i wszerz, więc myślę, że ktoś prędzej czy później by mnie zauważył.

Jak wyglądały Twoje przygotowania do wyprawy? Myślę tu o przygotowaniach fizycznych i odpowiedniej diecie.

Przyznam, że w zasadzie to jakoś specjalnie się do tego przejścia nie przygotowywałem. Gdy jestem w Warszawie, chodzę na siłownię, na basen lub biegam. Często jestem w górach. Właściwie jestem w ciągłym ruchu, to mi wystarczyło. Diety też nie mam, staram się jeść zdrowo i z „głową” na co dzień.

Powiedz coś więcej o samym GSB. Czy pogoda dopisała? Nie obawiałeś się wysokich temperatur oraz gwałtownych załamań pogody?

Ogólnie miałem ogromne szczęście jeśli chodzi o pogodę, może dwa dni z tych dwudziestu były deszczowe. Jeden z nich przesiedziałem, nigdzie się nie ruszając, a drugiego towarzyszyła mi lekka mżawka i przejściowe burze. Akurat byłem wtedy w Gorcach i podchodziłem pod Turbacz. To był ten sam dzień, gdy w Giewont uderzył piorun. By uniknąć burz na szlaku, starałem się wychodzić bardzo wcześnie rano. Wstawałem więc koło piątej, by na pierwszą lub drugą być już w schronisku. Upały przyszły dopiero, gdy przemierzałem Beskid Niski. Potrzebowałem wówczas znacznie więcej wody, ale idąc głównie przez las, byłem w cieniu, więc wysoka temperatura nie była aż tak bardzo odczuwalna.

Czy nie obawiałeś się dzikich zwierząt? W końcu byłeś sam na szlaku, a jak wiadomo Beskid Niski i Bieszczady są terenami bardziej odludnymi.

Nie bałem się, ale to był właśnie pierwszy moment, kiedy zacząłem o tym myśleć. Może nawet jeszcze nie w Beskidzie Niskim, ale w Bieszczadach, gdy byłem w nadleśnictwie Baligród. Przypomniały mi się wtedy wszystkie oglądane na Facebooku filmiki z niedźwiedziami, wilkami, żubrami itd. Byłem pewny, że zaraz któreś z nich wyjdzie zza drzew. Ale jednak udało się przejść GSB bez zadnych spotkań z dziką zwierzyną.

Fot. © Tomasz Habdas

A jak wyglądał Twój plecak?

Prawdę mówiąc, to już po pierwszym dniu wiedziałem, że za dużo wszystkiego wziąłem. W domu, gdy ważyłem plecak, wyszło mi około 14 kg, choć może to niedużo w porównaniu do wypraw zagranicznych (tam jego waga sięgała nieraz ponad 20 kg). Pierwszy dzień, gdy przeszedłem ponad 35 km, szybko zweryfikował te kilogramy. Oczywiście, plecy i ramiona bardzo bolały, ale z czasem przyzwyczajały się do ciężaru.

Ciężko by wymieniać ilość rzeczy którą zabrałem, ale były to m.in. kije trekkingowe, latarka, apteczka, trzy koszulki na szlak, dwa rodzaje butów, ręcznik szybkoschnący, spodnie z odpinanymi nogawkami oraz kurtka przeciwdeszczowa, która, jak się okazało, nie była mi potrzebna.

Jak wyglądała kwestia noclegu? Rezerwowałeś wcześniej miejsca w schroniskach?

Spałem nie tylko w schroniskach, lecz także w różnych pensjonatach w dolinach. Noclegów szukałem przez booking.com właściwie z jednodniowym wyprzedzeniem.

A gdzie spałeś w Beskidzie Sądeckim?

Ósmego dnia po przejściu pasma Radziejowej, zszedłem do Rytra, mimo iż wcześniej nie mogłem tam znaleźć noclegu. Ostatecznie znajomy z mediów społecznościowych polecił mi jeden nocleg, w którym udało mi się zatrzymać. Będąc w Rytrze, musiałem też odwiedzić Willę Poprad i skosztować proziaka z bryndzą sądecką. To regionalny przysmak, który mogę polecić każdemu. Drugi nocleg miałem w Krynicy Zdroju.

Mimo całego trudu na trasie, uwielbiam Beskid Sądecki, Halę Łabowską, klimat, który u Was panuje. Można tu odnaleźć ciszę i spokój. Miło wspominam też odpoczynek na polanie pod Niemcową, gdzie czerpałem przyjemność z podziwiania doliny Popradu.

Bardzo dziękuję Ci za rozmowę. Było to dla mnie wyjątkowe przeżycie i bardzo cenne doświadczenie. Do zobaczenia w takim razie na szlaku. Trzymaj się!

Zobacz czwarte wydanie magazynu: